Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 26 maja 2014

Dzień Mojej Mamy.

Doceniaj i kochaj swoją Mamę. Nie każdy ją ma, a łaknie Jej ciepła...
Na zdjęciu s.Rut z małą Julianą, którą rodzicielka zostawiła na progu kościoła w pobliżu Musomy w 2012 roku.


Potrzebujemy pomocy z niespodzianką dla dzieci na Dzień Dziecka. Niewiele z nich mam mamę i chcemy wywołać uśmiech na twarzy. Jeśli ktoś może - prosimy o pomoc w refinansowaniu kosztów niespodzianki.
Wpłat można dokonywać o tytule: "niespodzianka na Dzień Dziecka-darowizna". Potrzebne 170 + 170 + 500 zł ;) Napiszemy tutaj poniżej, gdy będziemy mieli refinansowana całość kosztów, by nie wpłacać ponad potrzebę.

niedziela, 25 maja 2014

Bernard i Bertrand zabezpieczeni na bieżący rok akademicki. Rosalie i Grace w potrzebie

11 wspaniałych osób prowadzi naszą piątkę studentów – Bernarda, Bertranda, Merveillle, Rosalie i Grace. Potrzeby większości oscylują wokół 1600 EUR rocznie za jeden rok akademicki, poza Rosalie, gdzie płatność zamyka się w 650 EUR.

Młodzi przeszli trudną drogę z publicznych szkół w małych wioskach, przez egzaminy do szkoły średniej i naukę ponad to co umieli ich rówieśnicy. Możliwości studiowania nie traktują jako kolejnego etapu edukacji, ale jako nagrodę za lata ciężkiej pracy. Najczęściej niepiśmienni rodzice nie wspierali ich na tej drodze, sami nie umiejąc czytać i pisać, nie widzą potrzeby studiowania. Tym bardziej cieszy, że znalazło się grono opiekunów, które w nich wierzy i pomaga zacząć inne życie w mieście, w stolicy Kamerunu.

Jednak możliwości finansowe są ograniczone, do zamknięcia opłat akademickich za rok bieżący zabrakło środków dla Grace (513,60 EUR) i Rosalie (151,19 EUR)

W ramach podziękowań za okazaną pomoc, nie tylko dobrze się uczą, ale także pomagają młodszym prowadząc różne zajęcia, korepetycje i pisząc listy z młodszymi dziećmi.
Stałą deklaracja pomocy w określonej kwocie – napisz na adopcja@majaprzyszlosc.org.pl
Jednorazowa lub okazjonalna pomoc: 
PL 44 2490 0005 0000 4600 3246 9899
tytułem: „studenci – darowizna”
Wpłaty w EURO: 69 2490 0005 0000 4600 1195 6471
Wpłaty w USD i pozostałych walutach (poza EURO): 87 2490 0005 0000 4600 6190 6006
SWIFT / BIC CODE ALIOR BANKU: ALBPPLPW    
 IBAN  - dodajemy przez numerem rachunku : PL

Poniżej Rosalie na uczelni i Grace z babcią.


















Studenci pomagają w malowaniu pisanek przez dzieci:




sobota, 24 maja 2014

Nauka, egzaminy i wyniki w Yaounde

Jeśli chodzi o naukę naszych milusińskich, po pierwszym semestrze dzieciaki i młodzi zostali podzieleni na grupy by ci, co nie zaliczyli 1 trymestru mogli podciągnąć się w nauce. Podczas przerwy świątecznej 2 tygodnie każdego dnia mieli zajęcia z s.Adrienne i naszym studentem Bernardem ( przerwę świąteczną spędzał w domu), a następnie po wznowieniu szkoły po zakończonych zajęciach szkolnych poszczególne osoby miały zajęcia z s.Adrienne. I radość była wielka po wynikach kolejnego trymestru i sprawdzianach.

Rezultaty pozytywne mieli ci, którzy przychodzili regularnie za zajęcia dodatkowe. Szczególnie widać było prace maluchów, czyli kl. 1 i 2 szkoły podstawowej. W szkole, bowiem klasy są bardzo liczne i nauczyciel nie jest w stanie pracować indywidualnie z uczniem. Jeśli więc w domu dziecko nie ma nikogo, kto z nim pracuje sam nie da rady. Tak było z np. naszym Feną na 1 trymestr przyniósł wyniki 3/20. Ale kolejny pokazał, że jest zdolny i może spokojnie dać sobie radę miał już 12/20. Wystarczyło, że uwierzył, że da rade a miał taki zapał do nauki, że teraz czyta lepiej niż niektórzy z kl.2. Ci, więc, którzy pracowali mają pozytywne wyniki.

Fena z braćmi:

Jedynie nasz Isaie nie zaliczył obydwóch trymestrów i bardzo trudno będzie mu zaliczyć ostatni, ponieważ wyniki drugiego miał słabsze niż na pierwszy trymestr, a pozostał tylko miesiąc nauki. Rozmawiałam z jego ojcem, bo Isaie nie przychodził na dodatkowe zajęcia. Mam nadzieję, że zacznie pracować lepiej.

Czerwiec to czas egzaminów, tak wiec do szkół pójdą już tylko uczniowie klas egzaminacyjnych.
Przed Wielkanocą dzieciaki miały 2 tygodnie wolnego od szkoły, naukę wznowiły w poniedziałek wielkanocny. Przez ten czas dodatkowe zajęcia każdego dnia miały dzieci, które nie zaliczyły semestru.

W maju w szkołach dzieciaki pisały ostatnie sprawdziany, czas takich sprawdzianów trwa tydzień. Piszą z poszczególnych przedmiotów.
Natomiast ci z kl. CM2, czyli nasza 6 pisały sprawdzian ostateczny dający wstęp do wybranego liceum. Jest to bardzo ważny egzamin oficjalny państwowy. Z dzieciaków pod opieką fundacji do tego egzaminu podchodzi w tym roku Frederic. Miał do tej pory bardzo dobre wyniki i solidnie pracował stąd ufamy, że wyniki będzie miał pozytywne.
Jeśli chodzi o licealistów, nauka jest trudna, więc muszą naprawdę solidnie pracować, rodzice nie zawsze wspierają. Wyniki do tej pory są różne. Czekamy na te końcowe jak i te z egzaminów, bo to one ostatecznie świadczą o promocji do następnej klasy, lub zakończeniu nauki w szkole.
Egzaminy juz tuż tuż więc teraz gorący czas w szkołach. W tym roku egzaminy będą pisać:  BPCE- Steve i Sylvain, egzamin probatoire – Albert i Landry, mature – Arthur, Merveille i Bertrand – trzymamy kciuki za wszystkich życząc światła Ducha Świętego.

Nasi studenci mają się dobrze, pracują wytrwale czekamy na dobre rezultaty. Podobnie nasi najmłodsi, czyli przedszkolaki. Natomiast dziewczęta z formacji szycia nadal słabo, pracują, ale widać ich olbrzymie zaległości, które trudno nadrobić. Pomagamy i wierzymy, że i im się uda.
s.Alina

6 dzieci/młodzieży z Kamerunu potrzebuje pilnej pomocy z pokryciem zaległości w opłatach adopcyjnych. Prosimy chętnych o maila w tej sprawie - zarówno pomocy doraźnej jak i wsparcia długoterminowego.
adopcja@majaprzyszlosc.org.pl

wtorek, 20 maja 2014

Woda w ośodku Mji Wa Huruma

W zeszłym roku dotarła do Town of Mercy woda. Siostra Rut postarała się o zdobycie środków na doprowadzenie wody z jeziora do ośrodka. Specjalne wiatraki dopompowują wodę z jeziora do ogromnego zbiornika (50000 litrów) jakieś 300 metrów w górę od jeziora. Następnie względnie oczyszczona woda jest rozprowadzana do domu dla lekarzy i pielęgniarek (także wyremontowanego w zeszłym roku), domu Sióstr i do ośrodka Mjiwa Huruma. W ten sposób wszyscy tu mieszkający a także dzieciaki mają bieżącą wodę i nie muszą jej nosić z jeziora, choć jej jakość nadal pozostawia wiele do życzenia i niedokończona jest budowa kanalizacji i toalet. Ogólny koszt budowy całej instalacji wyniósł 42 800 USD. Koszt budowy muru/płotu w wysokości 6 000 USD jest przy tym stosunkowo niski. dlatego nadal prosimy o pomoc w tej sprawie.
Nr rachunku 44249000050000460032469899
Tytuł przelewu: "PRZEDSZKOLE-PŁOT"
Szczegóły: http://www.majaprzyszlosc.org.pl/przedszkoletanzania

Doprowadzenie wody umożliwiło..kąpiele dzieci i innych mieszkańców ośrodka ;)
Zdjęcia ze zbiorowego mycia jeszcze w maju!
A wesprzeć można higienę dzieci po zapoznaniu się z linkiem:
http://www.majaprzyszlosc.org.pl/czyste-rece

Doprowadzenie wody w ośrodku na fotografiach:

Wiatrak wodny

Zbiornik na wodę z jeziora


Więcej zdjęć z ośrodka: TUTAJ


piątek, 16 maja 2014

Adopcja naturalna w Tanzanii absurdalnie niemożliwa.

"Ma na imię Juliana i ma 6 lat.
Zawsze jak przyjeżdża ktoś nowy stara się wypaść jak najlepiej i udaje jej się to. Jest bardzo mądra, dobrze się uczy, zawsze na lekcjach wie wszystko. Jest śliczną i niezwykle czarującą dziewczynką. Zawsze przychodzi i przytula się do ludzi, zniewala uśmiechem… chce przynajmniej być trzymana za rękę. Chce być adoptowana. Marzy o tym, że pewnego dnia ktoś z odwiedzających zabierze ją stąd…

Kiedyś nawet pojawił się pewien mężczyzna. Była między nimi niezwykła więź. Juliana traktowała go jak ojca, była to obustronna miłość od pierwszego wejrzenia. Mężczyzna przekonał swoją żonę do adopcji Juliany i wszystko mogłoby być dobrze ale nie jest. Juliana gdzieś tam ma mamę, która ją zostawiła i która kiedyś może po nią wrócić. Tutaj mówi się że „dziecko jest bogactwem” i nie jest to przenośnia.

W Tanzanii dzieci jak dorosną utrzymują rodziców – taka jest tradycja. Nie ma tu rent i emerytur a jeśli są to bardzo niewiele osób je dostaje więc to właśnie dzieci są zabezpieczeniem na starość. Dlatego też Juliana nie może być adoptowana, bo być może jej mama po nią wróci. I tego właśnie nie rozumiem… Jak tutaj działa prawo, że nie jest to możliwe? Jak matka porzucając dziecko ma nadal do niego prawo? Może gdyby starać się o taką adopcję w sądzie? Ale nikomu się do tego nie spieszy…  Nikt nie chce walczyć o te dzieci… A może są też inne powody?
Od tamtej pory mężczyzna zniknął z życia Juliany nie chcąc jej robić złudnych nadziei na coś niemożliwego. A Juliana… przywitała mnie podobnie. Podchodzi, przytula się, czaruje uśmiechem i pokazuje na każdym kroku jaka jest mądra. Już jestem w nią zapatrzona… i co dalej… ? Beata"


środa, 14 maja 2014

Życzenia zdrowia i deszczowe pozdrowienia z dalekiego Kamerunu

W tym roku pora mokra zawitała u nas bardzo wcześnie pada już bardzo mocno od dłuższego czasu
( czekam, więc na słoneczne dni), jak to w tym czasie dachy przeciekają, częste braki prądu i słaba łączność. I nasz dach reperowany był 2 razy, bo woda lała się do środka już bardzo mocno, cóż czeka go kolejne klejenie – nadal przecieka.
W porze deszczowej łatwiej też zachorować na malarię, zwłaszcza, gdy brak witamin. W tym roku rzeczywiście malaria przeszła prawie przez wszystkie rodziny. Nie można bagatelizować leczenia stąd dzieciaki otrzymywały pomoc na leczenie. Sprawa leczenie to kolejny temat – leczą się ci, co mają pieniądze. A wiele ośrodków zdrowia nie leczy tylko wyciąga pieniądze przepisując dodatkowe badania, które nie są konieczne, a za które trzeba zapłacić. I tak są oszukiwani biedni. Dobrze, że nasza s.Adrienne jest po 2 lata szkoły pielęgniarskiej za każdym razem weryfikuje karnety zdrowia czy leczenie było właściwe, i czy zostały kupione leki dla dzieci.
Bardzo ciepło i serdecznie pozdrawiam wszystkich! Dziękuje za Wasze zaangażowanie misyjne. To wielkie dobro i szansa by młodzi mogli się uczyć i mieli naprawdę lepszą przyszłość. W rodzinach są różnorakie biedy, niemożliwością jest zaradzić wszystkim stad pomoc by dzieci i młodzi mogli się uczyć jest naprawdę bardzo duża. Niech Jezus wynagradza Wam Wasze dobro, o co gorąco go prosimy w naszych modlitwach za Was. Wasi podopieczni pamiętają o Was, w ich imieniu także przekazuję pozdrowienia!
W najbliższym czasie odwiedzimy domy naszych uczniów, niektórych odwiedzamy przy okazji lub, gdy jest taka potrzeba.
Życzę wiele dobra na każdy dzień i polecam nieustannej opiece Maryi. Proszę o modlitwę za nas i tych, którym możemy służyć dzięki Wam.


Na zdj. Brigitte, Helene i mała Sandra

                                                                                   Z wdzięcznością serca s.Alina

poniedziałek, 12 maja 2014

"We don’t have WIFI, talk to each other" ("Nie mamy tu internetu, rozmawiajcie ze sobą"), czyli realiów, w nieistniejącej na mapach wiosce, ciąg dalszy

Pisze Beata:


Jezioro Viktorii. Drugie pod względem wielkości na Świecie.  I obiad w przygotowaniu  - z wyjątkowo dużych złowionych ryb ;)







To w j.Viktorii swój początek ma Nil i właśnie obok tego jeziora znajduje się Kigera Etuma.   Myślałam, że w tych czasach odcięcie się od Świata jest właściwie niemożliwe. Zawsze znajdzie się jakaś kafejka internetowa, jakiś telefon i zawsze pojedzie autobus… wcześniej czy później – w wielu krajach, które ostatnio odwiedziłam raczej później. Ale nie tutaj… Kigera Etuma – wioska, której nie ma na mapie – nawet google!
Myślałam, że jeśli czegoś nie ma w internecie to to nie istnieje. A jednak Kigera Etuma istnieje, tyle że internet tutaj nie istnieje. Aby złapać połączenie muszę jechać 25 km a i tak nie ma gwarancji, że będzie działało bo tutaj w Afryce WIFI jest w wielu miejscach ale w rzadko, którym działa  Aby dojechać do najbliższego miasta, którym jest Musoma muszę załapać się z s. Rut na przejażdżkę samochodem a to jest dopiero przygoda… dziurawa, wąska i piaszczysta droga, często rozkopana (niekończące się „remonty” polegające na kopaniu rowów), pełno na niej ludzi, dzieci, zwierząt, każdy jedzie jak chce. Ruch jest lewostronny ale przy drodze takiej jakości nikt na to nie zwraca uwagi, ludzie po prostu omijają dziury. Siostra przy nadzieję, że „Bóg ma ją w opiece” jedzie ok 60km/h… dla mnie to wyczyn, trzymam się i zamykam oczy. Potem tylko wszystko boli bo tak nami trzęsło. Samochód stary, rozklekotany – Toyota – każda podróż niesie ze sobą pytanie czy dojedziemy i czy wrócimy. Ale jest wesoło, coś się dzieje, wycieczka i oderwanie od codziennej rzeczywistości to duża frajda.




Jest też inna opcja dojazdu do miasta – "daladala" – to taki minibus. Tyle, że są one trzy razy dziennie bez gwarancji, że się zmieszczę. Bo tutaj w Afryce zawsze jest miejsce dla dodatkowej osoby no chyba, że miejsca już naprawdę nie ma, a tak jest często. I tak we wszystkich środkach komunikacji miejskiej ludzie siedzą sobie na kolanach, upchnięci, spoceni, ściśnięci. Miałam już okazję tego doświadczyć nie raz np jadąc 14 godzin z Arusha do Musomy… Nie mogłam ruszyć nogami i jakiś dzieciak spał na moich kolanach – nie miałabym nic przeciwko gdyby nie fakt, że byłam po wycieczce na Kilimanjaro i kolano strasznie mnie bolało ale cóż jakoś się udało przetrwać. Może któregoś dnia skuszę się spróbować tutejszego "daladala"

Podróż autobusem przez Ngorongoro Crater Tanzania. Chłopiec śpi na moich kolanach. Zdj.prywatne.
Innym problemem jeśli chodzi o komunikację jest pora deszczowa. Tutejsza droga zamienia się w rzekę i nie ma najmniejszych szans na przejechanie… Jak pada najlepiej nie wychodzić z domu. Po tym błocie nie da się nawet chodzić. I tak w porze deszczowej można kilka dni w domu siedzieć… aczkolwiek teraz pogoda jakoś się przesunęła. Niby teraz powinna być pora deszczowa a ja porządny deszcz widziałam ostatnio w Dar Es Salaam (faktycznie zamiast dróg były rzeki), tymczasem tutaj nic – więcej deszczu mamy w Polsce jesienią niż tutaj w tej porze deszczowej  
Dar Es Salaam. Stolica Tanzanii w porze deszczowej. 04.2014. Zdj.prywatne Beata.
Dar Es Salaam. Stolica Tanzanii w porze deszczowej. 04.2014. Zdj.prywatne Beata.
Klimat się zmienia, niestety komary jak w porze deszczowej, pełno ich wszędzie. Pokój dzielę z komarami, mrówkami, pająkami a dzisiaj nawet jakąś gąsienicę znalazłam…
Więc jeśli już uda mi się dojechać do miasta to idziemy do zaprzyjaźnionego księdza, który ma niezły internet tyle, że jest jeden haczyk…. Internet działa kiedy chce, albo się uda albo cała droga na marne  Kiedyś próbowałam kafejki internetowej – przesłanie jednego zdjęcia trwa ok 5 min i nie zawsze się udaje.

Z telefonem jest trochę lepiej. Każdy tu ma telefon. I to mnie zadziwia. Nawet najbardziej brudny, obdarty, śpiący pod płotem biedak potrafi wyciągnąć niezłą komórę i rozmawiać przez nią. To trochę jak z telewizją – marna szopa z walącym się dachem ale antena satelitarna większa niż ta szopa  Mają chyba taką potrzebę posiadania tych rzeczy ;) No więc i ja telefon mam i nawet kartę SIM lokalną zakupiłam i dzwonić mogę tyle, że niby gdzie? Tutaj nie mam do kogo a do innych krajów za drogo. No więc wymyśliłam, że będę do internetu używać. I nawet fajnie działało... kilka dni.. codziennie wieczorem byłam w stanie sprawdzić  FB, bo maile już nie działały. Tylko FB jakieś 3-5 minut dziennie wieczorem. Fajnie było, było bo od kilku dni już nie działa… Może dlatego, że długi weekend..
Raz też próbowałam przenośnego internetu USB. Hahahahaha…. 15 min otwierała się jedna strona a i tak się nie otworzyła, a pieniędzy poszło sporo.
Więc tak to jest w Kigera Etuma. Życie płynie inaczej ale może to i dobrze. Ludzie ze sobą rozmawiają, wychodzą do siebie, zawsze ktoś zagada, zawsze się uśmiechnie, brakuje mi tego w dzisiejszym Świecie gdzie ludzie pędzą przed siebie i nikt już nie ogląda zachodów słońca…  Czasami podróżując widziałam knajpy z tabliczką: „we don’t have WIFI, talk to each other!” – coś w tym jest  Więc z góry przepraszam za brak ciągłego dopływu informacji. Ale obiecuję, że na bieżąco robię zdjęcia, piszę, dokumentuję a kiedy wyślę…. Się zobaczy. Pole, pole – co znaczy wolno, wolno. Oni tu mają takie powiedzenie
Haraka, haraka haina baraka” – hurry, hurry makes bad luck. ;)
("Pośpiech przynosi pecha")"

Beata

sobota, 10 maja 2014

Dlaczego nie mogę jeździć rowerem? „Czarownicy” różnego rodzaju i mrówki w łóżku...

Jadąc do Afryki miałam wiele planów, ten nieznany mi dotąd kontynent pobudzał wyobraźnię i wszystko wydawało się możl  iwe… Jednym z pomysłów był zakup roweru w Musomie abym mogła jeździć z Kigera Etuma do miasta. Pomysł bardzo szybko padł  Jadąc przez Tanzanie i mówiąc dokąd zmierzam wielu ludzi mnie ostrzegało lub po prostu informowało o „czarownikach”. Nie wiedziałam do końca o co chodzi, słyszałam jakieś szczątkowe historie. Pewnego wieczoru przy kolacji zapytałam o to Siostry. No i zaczęły się prawdziwe historie  Otóż „czarownicy” to ludzie obdarzeni szczególną mocą np. potrafią oczarowywać kobiety (takiego spotkałam ale nie rzucił na mnie uroku , potrafią robić różne mikstury w tym trucizny, potrafią latać, jeśli to kobieta jest czarownicą to po ślubie rzuca urok na męża i ten spełnia każdą jej zachciankę i wszystko robi w domu itd. Możliwości ponoć jest bardzo dużo, każdy ma inny dar. „Czarownicy” zakradają się nocą podstępnie do domów i zabijają mieszkańców podczas snu. Ucinają też głowy kobitom i przygotowują z nich różne mikstury, które potem sprzedają. Ludzie tutaj opowiadają wiele historii o „czarownikach” i bardzo się ich boją. Ja zrezygnowałam z roweru – dobrze się czuję z moją głową  Wczoraj kolega z Arushy, któremu o tym napisałam bardzo poważnie mi odpowiedział, że mam na nich uważać bo są niebezpieczni. No to uważam… Ach…


Tu taj akurat gotuję w wersji afykańskiej - i co najważniejsze z głową na swoim miejscu ;)
A poniżej pewna napotkana gdzieś przypadkiem wcześniej afrykańska głowa - może dlatego głowy białych są cenniejsze..?



No i mrówki.

Mrówki to codzienność w naszym domu. Są wszędzie. A dziś rano jak się obudziłam było ich pełno w moim łóżku. Takie malutkie, chyba nieszkodliwe. Ale okazuje się, że w porze deszczowej pojawiają się inne, znacznie większe mrówki „zabójcy”. Nie jest już tak wesoło gdy takie się spotka. Podobno wgryzają się pod skórę i strasznie to boli. S. Rut opowiedziała mi historię chorej kobiety, którą mąż zostawił samą w domu bo wyszedł po zakupy. Gdy wrócił kobieta była martwa i częściowo zjedzona, właśnie przez mrówki. Była zbyt słaba i chora aby uciekać… Widziałam tu wiele zdumiewających rzeczy a jeszcze więcej słyszałam ale kury zagryzione przez mrówki… Podobno tak było. Mrówki idą falami, jak szarańcza i lepiej nie stanąć na ich drodze..

piątek, 9 maja 2014

Urwis

Julias to uroczy chłopiec. Na początku był bardzo nieśmiały i podczas gdy inne dzieci bawiły się ze mną on stała z boku i zasłaniając rękoma buzię tylko się przyglądał. Po kilku dniach zaczął przyłączać się do zabawy i zaskoczył mnie… Nie miał żadnych trudności ze zrozumieniem wszystkich zadań, które dawałam dzieciom a wręcz przeciwnie, łapał wszystko w mig i okazał się najbystrzejszy.
Chętnie podejmował nawet najtrudniejsze wyzwania i doskonale dawał sobie z nimi radę a potem domagał się więcej  Chyba bardzo mnie polubił… i wtedy pojawił się problem… nie wiedział jak to okazać więc ciągnął mnie za włosy, szczypał, próbował uderzyć – uśmiechał się przy tym serdecznie i myślał, że tak powinno być.
Trochę czasu mi zajęło wytłumaczenie a raczej pokazanie, że nie tędy droga, że tak się nie robi… Teraz Julias przychodzi, przytula się i wpycha na kolana… czasami jeszcze pojawiają się dziwne zachowania ale szybko się uczy, że tak nie można. Tak właśnie jest z tymi dzieciakami. Nikt ich nie nauczył jak okazywać uczucia. Często nie mają rodziców a nawet jeśli mają to rodzice się nimi nie interesują bo mają inne rzeczy na głowie. Tutaj nie ma zwyczaju okazywania uczyć w stosunku do dzieci – przynajmniej ja tego nie widziałam…  A szkoda bo maluchy tego bardzo potrzebują, czasami dosłownie wchodzą na głowę :)



czwartek, 8 maja 2014

Pisanki w Younde w Kamerunie - dlaczego nie? ;)

W Kamerunie w Yaounde, katechumeni w wigilię paschalną przyjęli sakramenty święte: chrztu, Komunii i bierzmowania, wśród nich były także 2 pary małżeńskie, które przyjęły oczywiście wraz z innymi sakramentami sakrament małżeństwa. Więcej o tym w poprzednim poście os s.Aliny.
Dziś kontynuujemy jeszcze świątecznie ;)

"Z naszymi dzieciakami także przygotowaliśmy się do świąt wielkanocnych, w każdy wtorek Wielkiego Postu dzieciaki prowadziły drogę krzyżową w naszej domowej kaplicy, natomiast w soboty miały specjalną katechezę. Przed świętami przeżywali swoje rekolekcje, w jednym dniu dzieci a kolejnym młodzi. Po czym zostały im przekazane dary, które dotarły od fundacji o czym już pisałam.



Natomiast w Wielka Sobotę była niespodzianka kolorowania pisanek…ależ było radości! Ten zwyczaj nie jest znany w Kamerunie stad najpierw poznali znaczenie symboli wielkanocnych. Każde dziecko czy młody kolorowało lub ozdabiało swoja pisankę, z którą wrócili do domu by w Wielkanoc podzielić się z rodziną składając życzenia. Niektórzy byli wytrwali, ale nie wszyscy wytrzymali…Nie zabrakło w tym dniu słodyczy dla wszystkich.









Wielkanoc każdy spędzał ze swoją rodziną. Był to dzień radości dla naszych katechumenów na Mszy św. o 11. Na zakończenie Mszy wszyscy Komunijni wraz z kapłanem tańczyli dla Jezusa. Było to bardzo piękne.
Po południu odwiedziliśmy Natachę w domu rodzinnym gdzie już przybyło sporo dzieci z rodzicami, wspólnie pośpiewali i potańczyli z nasza s.Adrienne. ( to taki ich zwyczaj gdzie święto idzie się bez zaproszenia, bo to okazja, by zjeść )
Natomiast tydzień po Wielkanocy przeżywaliśmy w parafii jako tydzień papieski, by wierni mogli lepiej poznać nowych wielkich świętych Papieży. Każdego dnia mieli możliwość uczestnictwa w konferencji, refleksji, czy oglądać film o danym świętym. Zainteresowanie było duże, nie brakowało słuchających czy oglądających. Szczególnie cieszyli się z kanonizacji Jana Pawła II, bowiem jako Papież 2 rady odwiedził Kamerun. Wielu wspominało te niezapomniane chwile. s.Alina"

wtorek, 6 maja 2014

Malaria w Tanzanii - jak wygląda test z krwi?

Malaria – kiedyś dla mnie pojęcie zupełnie abstrakcyjne, coś co nie istniało w moim Świecie dopóki nie zaczęłam podróżować. Słowo, które przeraża i kojarzy się bardzo źle. I tak właśnie jest – źle.


Dużo ludzi umiera na malarię a komary, które ją przenoszą traktowane są jako najbardziej niebezpieczne „zwierzęta” Afryki.

Do tej pory była to dla mnie abstrakcja, słyszałam wiele i czytałam wiele, mocno się zabezpieczyłam jadąc tutaj. Ale nie da się zabezpieczyć w 100%, zawsze jest jakieś ryzyko. To tutaj pierwszy raz zobaczyłam ludzi chorych na malarię, tutaj pierwszy raz widziałam jak ona wygląda pod mikroskopem. Kiedy przyjechałam s. Rut akurat była chora, zaskoczyło mnie, że normalnie funkcjonuje, opowiadała, że była chora wielokrotnie i mało leków jej pomaga, musi brać zastrzyki. I tym razem też brała ale nie pomogły po tygodniu okazało się, że malaria zamiast ustąpić przybrała na sile… nieciekawie.
Ostatnią opcją jest kroplówka, która bardzo wyniszcza organizm. Siostra leży w łóżku podłączona do kroplówki, nie wygląda to dobrze…

Mała Clara też ma malarię. Znamy ją m.in. z wywiadu z s.Rut.
U dzieci jest trudniej. Dzieciaki nie przyznają się, że się źle czują, biegają, bawią się, czasami wygląda to jak zwykłe przeziębienie więc rodzice nie reagują a potem dziecko opada z sił i po prostu śpi. Często na tym etapie jest już za późno, nic nie da się zrobić. Bardzo dużo dzieci w ten sposób umiera. Na szczęście tutaj siostry szybko reagują. Clara w porę dostała leki. Wczoraj cały dzień spała i była słabiutka ale dzisiaj już ją widziałam w lepszym stanie.


Clara - na zdjęciu powyżej jest z prawej strony


Jeśli tylko u dziecka pojawiają się pierwsze objawy siostry robią test z krwi i pod mikroskopem sprawdzają czy malaria jest widoczna, wynik jest niemal natychmiast (może 10 min). Jest to dość trudne, sama próbowałam, ciężko jest rozpoznać. Ale one mają już wprawę.

Ja też miałam robiony test bo trochę gorzej się czułam więc tak na wszelki wypadek – wszystko ze mną ok. W przychodni 90% chorych to właśnie ludzie zarażeni malarią. Jest to ogromny problem tutaj i bardzo realny. Oby jak najmniej przypadków zakończonych śmiercią.. ;(







poniedziałek, 5 maja 2014

Dzień z życia w ośrodku i na misji w Kigera

Dziś trochę więcej codzienności w Kigera, nie tylko przedszkolnej ;)

Pomieszczenia, w których śpią dzieci są zadbane i czyste, nie ma w nich przepychu a raczej nic nie ma oprócz łóżek ale to już bardzo dużo tutaj. Czyste, wygodne i duże łóżka z szufladą i mosktierą.

Dzieciaki nie mają łazienki, myte są na dworze pod kranem lub w wiadrze z wodą ale każde ma swoją myjkę i szczoteczkę do zębów. Wcześniej tego nie było. Od niedawna jest też kran z bieżącą wodą, wcześniej tego też nie było. Pierwsze mycie ok 7.00, drugie o 15.00. Dzieci nie sprzątają.


Ich rzeczy są przechowywane w metalowych walizkach na kłódki (inaczej mogłyby zniknąć), są ładnie ułożone i podzielone a ubrania na co dzień i od święta … Z racji tego, że jest tu wszędzie dość brudno i dzieciaki siadają, kładą się i śpią gdzie popadnie ubrania niszczą się szybko. Jeśli s.Rut nie powie i nie pokaże jak poukładać ubrania, jak sprzątać to nikt tego tutaj nie zrobi. Nie mają poczucia estetyki i nie widzą, że coś się niszczy… nie przeszkadza im niestety, że jest bałagan.



Mój dzień z życia na misji:
Nastawiam budzik na 6.30, szybkie mycie w zimnej wodzie bo rano nie ma jeszcze zagotowanej ciepłej i nie ma sensu jej gotować. Bieżąca woda w kranie pochodzi z jeziora więc lepiej jej nie dotykać (bardzo dużo ludzi ma problemy skórne związane z myciem się w wodzie z jeziora, także dzieci… Brak jest podstawowych zasad higieny – piorą, myją garnki w tej wodzie, potem myją siebie a na końcu jeszcze ją wezmą do picia… wcześniej myli się wszyscy jedną gąbką, teraz na szczęście każdy ma swoją), pozostaje deszczówka przyniesiona w wiadrze, zęby myjemy w deszczówce filtrowanej.
Wiszące pranie dzieci i wietrzące się materace:



O 7.00 śniadanie, nie można narzekać na jedzenie na misji, nie są to rarytasy ale zawsze jest dobrze – chleb, margaryna, jajka, ser, pomidory, masło orzechowe, kawa i herbata – naprawdę nie można narzekać. Po śniadaniu każdy idzie do swojej pracy. Siostry głównie pracują w „szpitalu” a raczej ośrodku pomocy medycznej. Jest lekarz, są pielęgniarki. Robią podstawowe badania np. testy na malarię, HIV. Mają dość bogaty zasób leków. Ta pomoc jest bardzo potrzebna, codziennie jest bardzo długa kolejka do lekarza i na badania. S.Rut robi wszystko, od pracy sprzątaczki, pielęgniarki, opiekunki do księgowej. Musi wszystkiego mocno pilnować, wszystko pokazać im palcem.

O 8.00 dzieci zaczynają swój dzień w przedszkolu. Na chwilę obecną przedszkole to taka mini szkoła. Siedzą w ławkach i mają lekcje. Najpierw Kiswahili, potem angielski…


Lekcje wyglądają podobnie – przepisywanie z tablicy i powtarzanie po nauczycielce – taka nauka na pamięć, zero własnej inicjatywy, zero twórczości – szczerze mówiąc dla mnie te lekcje są jednak trochę ogłupiające. Dzieci powtarzają wyrazy nie wiedząc często co one znaczą. Zastanawiające jest czy tak jest rzeczywiście w polskich szkołach także.
(tak na marginesie – właśnie obok mojego okna przeszła chora psychicznie Rhoda krzycząc jak opętana a za nią lekarz – bił ją po plecach… Rhoda rzucała kamieniami w ludzi a potem się rozebrała i uciekała). to naprawdę ośrodek, w którym są także osoby psychicznie chore. Rzucanie kamieniami - także się zdarza, a dzieciaki obok.

Kilkakrotnie sama zaczynam bawić się z dzieciakami, staram się wprowadzać zabawy z muzyką, śpiewem. Aby uczyły się przez zabawę. Mam nadzieję, że nauczycielki to podłapią i będą naśladować. Piszę im wszystko w zeszycie. Dzieci bardzo się cieszą, łatwo nawiązują kontakt i bardzo szybko się uczą. Są niesamowite, robią wszystko o co ich poproszę. Bardzo są spragnione zabaw. Wszystkie chcą wszystko robić. Większość bardzo mądra i inteligentne, ale niektóre ciche i nieśmiałe.

Wszystkie można zachęcić do zabawy, po pewnym czasie się otwierają i zaczynają brać czynny udział w zabawach. Wszystkie też chcą się przytulać, złapać mnie za rękę… Brakuje im bliskości, często nie mają rodziców a nawet jak mają to tu nie ma zwyczaju przytulania. Ludzie tego nie robią, dla nauczycielki jest dziwne, że my przytulamy dzieci, bierzemy je na ręce.



Ok 10.00 jest posiłek. Dzieciaki jedzą na podłodze i tak jak już wcześniej pisałam. Niezły bałagan powstaje. Ale są zadowolone. Każdy ma swój kubek na „owsiankę” i jest kilka wspólnych misek na „drugie danie” w postaci jakiejś papki z grochem – to chyba jest to ich ugali.
Po jedzeniu znowu lekcje. Często nauczycielka zabiera je z ławek, siadają razem na macie i bawią się zabawkami lub śpiewają piosenki. Wczoraj jednak po moich obserwacjach, choć i do s.Rut docierały wcześniej sygnały, że motywacja do zajęć z dziećmi "pada" to nauczycielce się trochę dostało "do słuchu" od s.Rut i dzisiaj lekcje wyglądały zupełnie inaczej. Faktycznie p.Madede się starała i oby tak zosatało. Dzieciaki się cieszyły i było dużo śmiechu. Zajęcia w przedszkolu trwają do 12.30.


Po przedszkolu dzieciaki odpoczywają, śpią. Ok 15.00 wielkie mycie. A potem są zajęcia dodatkowe. Dzieciaki się bawią i uczą – zajęcia wyglądają podobnie jak w przedszkolu. Część dzieci jest w przedszkolu, część w świetlicy, czasem na dworze.





Dzieciaki dostają 3 posiłki i sporo przekąsek w postaci owoców i czasami słodyczy.


W ciągu dnia lub popołudniu s.Rut robi zakupy na targu, negocjuje ceny i zwykle udaje jej się sporo utargować. Podziwiam ją za to bo mimo, że potrafię się targować to po kilku tygodniach zawsze mam już dosyć. A ona robi to już tyle lat… choć mówi, że czasami chciałaby po prostu wejść do sklepu, kupić rzeczy za określoną z góry cenę bez uczucia bycia oszukanym. To taka ciągła zmora z tymi cenami…
do szybkiego napisania
Beata