Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 12 maja 2014

"We don’t have WIFI, talk to each other" ("Nie mamy tu internetu, rozmawiajcie ze sobą"), czyli realiów, w nieistniejącej na mapach wiosce, ciąg dalszy

Pisze Beata:


Jezioro Viktorii. Drugie pod względem wielkości na Świecie.  I obiad w przygotowaniu  - z wyjątkowo dużych złowionych ryb ;)







To w j.Viktorii swój początek ma Nil i właśnie obok tego jeziora znajduje się Kigera Etuma.   Myślałam, że w tych czasach odcięcie się od Świata jest właściwie niemożliwe. Zawsze znajdzie się jakaś kafejka internetowa, jakiś telefon i zawsze pojedzie autobus… wcześniej czy później – w wielu krajach, które ostatnio odwiedziłam raczej później. Ale nie tutaj… Kigera Etuma – wioska, której nie ma na mapie – nawet google!
Myślałam, że jeśli czegoś nie ma w internecie to to nie istnieje. A jednak Kigera Etuma istnieje, tyle że internet tutaj nie istnieje. Aby złapać połączenie muszę jechać 25 km a i tak nie ma gwarancji, że będzie działało bo tutaj w Afryce WIFI jest w wielu miejscach ale w rzadko, którym działa  Aby dojechać do najbliższego miasta, którym jest Musoma muszę załapać się z s. Rut na przejażdżkę samochodem a to jest dopiero przygoda… dziurawa, wąska i piaszczysta droga, często rozkopana (niekończące się „remonty” polegające na kopaniu rowów), pełno na niej ludzi, dzieci, zwierząt, każdy jedzie jak chce. Ruch jest lewostronny ale przy drodze takiej jakości nikt na to nie zwraca uwagi, ludzie po prostu omijają dziury. Siostra przy nadzieję, że „Bóg ma ją w opiece” jedzie ok 60km/h… dla mnie to wyczyn, trzymam się i zamykam oczy. Potem tylko wszystko boli bo tak nami trzęsło. Samochód stary, rozklekotany – Toyota – każda podróż niesie ze sobą pytanie czy dojedziemy i czy wrócimy. Ale jest wesoło, coś się dzieje, wycieczka i oderwanie od codziennej rzeczywistości to duża frajda.




Jest też inna opcja dojazdu do miasta – "daladala" – to taki minibus. Tyle, że są one trzy razy dziennie bez gwarancji, że się zmieszczę. Bo tutaj w Afryce zawsze jest miejsce dla dodatkowej osoby no chyba, że miejsca już naprawdę nie ma, a tak jest często. I tak we wszystkich środkach komunikacji miejskiej ludzie siedzą sobie na kolanach, upchnięci, spoceni, ściśnięci. Miałam już okazję tego doświadczyć nie raz np jadąc 14 godzin z Arusha do Musomy… Nie mogłam ruszyć nogami i jakiś dzieciak spał na moich kolanach – nie miałabym nic przeciwko gdyby nie fakt, że byłam po wycieczce na Kilimanjaro i kolano strasznie mnie bolało ale cóż jakoś się udało przetrwać. Może któregoś dnia skuszę się spróbować tutejszego "daladala"

Podróż autobusem przez Ngorongoro Crater Tanzania. Chłopiec śpi na moich kolanach. Zdj.prywatne.
Innym problemem jeśli chodzi o komunikację jest pora deszczowa. Tutejsza droga zamienia się w rzekę i nie ma najmniejszych szans na przejechanie… Jak pada najlepiej nie wychodzić z domu. Po tym błocie nie da się nawet chodzić. I tak w porze deszczowej można kilka dni w domu siedzieć… aczkolwiek teraz pogoda jakoś się przesunęła. Niby teraz powinna być pora deszczowa a ja porządny deszcz widziałam ostatnio w Dar Es Salaam (faktycznie zamiast dróg były rzeki), tymczasem tutaj nic – więcej deszczu mamy w Polsce jesienią niż tutaj w tej porze deszczowej  
Dar Es Salaam. Stolica Tanzanii w porze deszczowej. 04.2014. Zdj.prywatne Beata.
Dar Es Salaam. Stolica Tanzanii w porze deszczowej. 04.2014. Zdj.prywatne Beata.
Klimat się zmienia, niestety komary jak w porze deszczowej, pełno ich wszędzie. Pokój dzielę z komarami, mrówkami, pająkami a dzisiaj nawet jakąś gąsienicę znalazłam…
Więc jeśli już uda mi się dojechać do miasta to idziemy do zaprzyjaźnionego księdza, który ma niezły internet tyle, że jest jeden haczyk…. Internet działa kiedy chce, albo się uda albo cała droga na marne  Kiedyś próbowałam kafejki internetowej – przesłanie jednego zdjęcia trwa ok 5 min i nie zawsze się udaje.

Z telefonem jest trochę lepiej. Każdy tu ma telefon. I to mnie zadziwia. Nawet najbardziej brudny, obdarty, śpiący pod płotem biedak potrafi wyciągnąć niezłą komórę i rozmawiać przez nią. To trochę jak z telewizją – marna szopa z walącym się dachem ale antena satelitarna większa niż ta szopa  Mają chyba taką potrzebę posiadania tych rzeczy ;) No więc i ja telefon mam i nawet kartę SIM lokalną zakupiłam i dzwonić mogę tyle, że niby gdzie? Tutaj nie mam do kogo a do innych krajów za drogo. No więc wymyśliłam, że będę do internetu używać. I nawet fajnie działało... kilka dni.. codziennie wieczorem byłam w stanie sprawdzić  FB, bo maile już nie działały. Tylko FB jakieś 3-5 minut dziennie wieczorem. Fajnie było, było bo od kilku dni już nie działa… Może dlatego, że długi weekend..
Raz też próbowałam przenośnego internetu USB. Hahahahaha…. 15 min otwierała się jedna strona a i tak się nie otworzyła, a pieniędzy poszło sporo.
Więc tak to jest w Kigera Etuma. Życie płynie inaczej ale może to i dobrze. Ludzie ze sobą rozmawiają, wychodzą do siebie, zawsze ktoś zagada, zawsze się uśmiechnie, brakuje mi tego w dzisiejszym Świecie gdzie ludzie pędzą przed siebie i nikt już nie ogląda zachodów słońca…  Czasami podróżując widziałam knajpy z tabliczką: „we don’t have WIFI, talk to each other!” – coś w tym jest  Więc z góry przepraszam za brak ciągłego dopływu informacji. Ale obiecuję, że na bieżąco robię zdjęcia, piszę, dokumentuję a kiedy wyślę…. Się zobaczy. Pole, pole – co znaczy wolno, wolno. Oni tu mają takie powiedzenie
Haraka, haraka haina baraka” – hurry, hurry makes bad luck. ;)
("Pośpiech przynosi pecha")"

Beata

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz