Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

czwartek, 11 lutego 2016

środa, 13 stycznia (cz.3) Wizyta domowa u Afrykańskiej rodziny.

Pole kukurydzy, wyglądająca jak droga z nikąd donikąd, wąska ścieżka i szczekanie wychudzonych psów biegających, gdzież obok w zaroślach towarzyszyły nam w drodze na spotkanie z rodziną żyjącą w tradycyjny sposób w buszu. Gliniany trzy izbowy domek bez okien, kryty strzechą ugościł nas na taboretach przy niskim stole w towarzystwie Pani domu, siostry Rut w roli tłumaczki i jej współpracownicy.

Duży pokój wielkości 2,5 x 2,5 m był schludny, bez żadnego zapachu. Światło wpadające przez otwarte drzwi dawało blask i wytwarzało ciekawą atmosferę z twarzami podświetlonymi odbitym blaskiem z twardej glinianej podłogi. Przyjemny chłód uspokajał zmysły, a rozmowa z Panią domu dała nam poczucie serdecznego przyjęcia.
Dostaliśmy zgodę na zajrzenie do pozostałych dwóch izb, po lewej od wejścia malutka sypialnia z łóżkiem i siatka przeciw komarom, po prawej magazynek na ubrania i jedzenie. Agnieszka przeprowadza wywiad z kamerą, a ja z aparatem zwiedzam okolicę domu, gdzie za kuchnię robią trzy kamienie i trochę drewna, rodzina odpoczywa w cieniu jedynego na placu drzewa, obok na worku suszą się w słońcu złowione rano 5cm długości ryby, od których co chwila mały chłopiej kijem odgania psa, któremu żebra można policzyć z odległości 5 metrów.



Po chwili wracam do środka, a na stole widzę już kilka zakapslowanych butelek, kilka paczek ciastek i zaproszenie do poczęstunku. Łyk gazowanego napoju orzeźwia mnie, po całym dniu biegania z kamerą. Taki poczęstunek kosztował ją majątek. Ale gość w domu to dla nich znak błogosławieństwa.

Zbliża się już godzina 15-ta, siostra Rut dzwoni po motocyklowe taxi, potrzebujemy dwóch motocykli z kierowcami, żeby wrócić 25km na nocleg, co będzie nas kosztowało 5000 szylingów, czyli 2$ 30 centów/osobę/25km jazdy przez busz i wioski. Nagle siostra informuje nas, że chociaż zmieniliśmy plany i przyszliśmy do rodziny wcześniej niż zaplanowaliśmy to mamy przygotowaną niespodziankę. Agnieszka, które miała już podobne doświadczenia z Zambii nie była zaskoczona, ale nie chcąc psuć mi zabawy, zachowała wszystko w tajemnicy. Robiąc sobie zdjęcie, jeszcze nie wiem, że niespodzianka jest blisko...


Po zrobieniu zdjęcia...... trzymałem żywą kurę, jako tę niespodziankę.
Byłem zaskoczony i kompletnie zmieszany, bo widząc jak niewiele Ci ludzie posiadają, domek, kawałek pola i kilka kurek, ten prezent musiał kosztować ich majątek. Uprzedzony przez siostrę Rut, znającą tutejszą tradycję, nie odmawiam i nie daję nic w zamian, bo w ten sposób mógłbym kogoś obrazić.



Rodzina odprowadzą nas tą samą ścieżką, którą przyszliśmy, serdecznie się żegnamy i za chwilę podjeżdżają dwa motocykle o poj. 125 cm, z dodatkowym bagażnikiem. Z kurą w jednym ręku i aparatem w drugim zajmuję miejsce na plecaka, a stopy umieszczam na powiększonych platformach zamiast zwykłych podnóżków. Czeka nas 25 km wyboistej drogi, co zajmuje nam dobrą godzinę. Licznik prędkości pokazuje zero mimo, że mkniemy szutrówką z prędkością jakiej bym się nie odważył rozwinąć na tej spękanej i miejscami piaszczystej drodze. Po obu stronach przemykają krajobrazy, w tle ciemno niebieską łuną błyszczy w zachodzącym z wolna słońcu Jezioro Wiktorii. Mijamy wioski, a dzieci wracające ze szkoły w mundurkach krzyczą widząc dwoje muzungu (białych) na motocyklach. Kura bijąca rekordy prędkości w swojej kategorii, unoszona do góry wywołuje salwy radości wśród mijanych dzieci. Wiedzą, że to jej ostatnia droga na talerz, a mięso jedzą tu od święta, 1-2 razy w roku, innymi słowy szykuje się impreza.


Kierowca bardzo sprawnie manewruje pomiędzy wybojami i kamieniami, a stelaż bagażnika uderza mnie boleśnie w kość ogonową za każdym razem, jak tylne koło motocykla wpada w dziurę, a ja zapatrzony w krajobraz nie zdążę unieść się nad kanapę odpowiednio wcześniej. Dojeżdżamy na nocleg bezpiecznie, płacimy, a Steve uczeń szkoły z Bostonu, US, robi nam zdjęcie z kurą, oblepieni pyłem z drogi uśmiechamy się radośnie i nie przeszkadza nam w tym piasek pomiędzy zębami. Wieczorem, czyli o 18:30, kiedy już zmrok zapada, już odświeżeni i przebrani opowiadamy o całym dniu jedząc drób  - nie mam pewności, czy zjedliśmy właśnie naszą "najszybszą kurę świata"...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz